Witam. Poniższy tekst stanowi bardzo obszerny i szczegółowy opis z mojego pobytu w Egipcie. Postanowiłem podzielić się wszystkim, nie pisałem tego na bieżąco a z pamięci i zapisków w moim dzienniku, więc mogłem pominąć jakieś szczegóły. Terminologia użyta poniżej jest dość prosta, aczkolwiek dla początkującego, część sformułowań może być niezrozumiała. Życzę miłej lektury i proszę o umiarkowaną krytykę względem błędów w konstrukcji zdań i użytych sformułowań 🙂
„Moja droga do setki”
Wszystko zaczęło się o 3 nad ranem 19 sierpnia. Wyjazd do Warszawy, tam pożegnanie z Ola i Emero, zamiana D4 pomiędzy mną i Ola (zapomniałem zmienić baterii, z góry dziękuje jeszcze raz!) lot do Kairu z przesiadką w Rzymie a na końcu podróż autobusem do Dahab. Po ponad 36h podróży, w piątek około godziny 16 Lotta odbiera mnie z dworca. Zadaje mi mnóstwo pytań o plany na ten pobyt, a ja szczerze mówiąc miałem straszny mętlik w głowie, z jednej strony marzy mi się „setka”, z drugiej strony wiem, że jednak ostatniego roku nie przepracowałem najlepiej. Odpuściłem siłownie całkowicie, jedynie dwa treningi w tygodniu na basenie i od czasu do czasu tabelki CO2 i O2 na 4 tygodnie przed zawodami. Jednak nie to budziło we mnie największe wątpliwości, bałem się squeezów. Temat o którym się milczy. Jednak nie było to bezpodstawne, wielu mówi, że tzw. „pool champions” nie zawsze odnajdują się w głębokości, mają problem z adaptacją płuc, mówi się, że to za sprawą pakowania. Rok wcześniej mój trening na basenie opierał się głównie na nurkowaniach FRC, mało pakowania, raczkowałem w tym temacie, później długi pobyt w Egipcie i powolna adaptacja do głębokości. W tym roku było inaczej, zacząłem bardzo dużo pakować na każdym treningu basenowym, straciłem motywację do nurkowania na Zakrzówku, głównie za sprawą zimnej wody i niewystarczającą głębokością do porządnego treningu. Zatem, byłem książkowym przykładem teorii mówiącej o squeezach – basenowy gość, co nie nurkował w głąb 9 miesięcy, a na dodatek sporo pakuje. Razem z Lottą stwierdziliśmy, że to będzie bardzo ciekawy eksperyment i sprawdzenie tej teorii. Świadomość tego wszystkiego studziła mój zapał i starałem się sceptycznie podchodzić do tematu, by później uniknąć rozczarowania.
Postanowiłem rozpocząć swój trening od delikatnych nurków FRC, czyli najprzyjemniejszej według mnie formy nurkowania. 21 i 22 sierpnia wykonałem po 4 nurkowania FRC na głębokości z zakresu 21-26 m. Wszystko przebiegało łatwo, nawet nie zapomniałem sposobu wyrównywania ciśnienia (mouthfill wciąż działa!), co mnie bardzo cieszyło. Nie czułem ciśnienia na klatce, byłem gotów spróbować pierwszego nurkowania na pełnych płucach. Następnego dnia wybraliśmy się do Blue Hole. Mimo, iż jestem zwolennikiem nurkowania bez rozgrzewki, wiedziałem, że dla lepszej adaptacji lepiej będzie, gdy zacznę się rozgrzewać przed głębszym nurkowaniem, oraz gdy odpuszczę pakowanie na jakiś czas. Postanowiłem wykonywać jedno nurkowanie FRC na głębokość ok. 25 m przed każdym maksymalnym zanurzeniem. Dzisiaj chciałem zrobić 50 m. rozpocząłem spokojnie, słyszę alarm na 22 m, czas na freefall i mouthfill, nim się obejrzałem, ujrzałem Arch, przywitałem się i spokojnie udałem się na górę. Czas nurkowania to 1:53, powoli, czyli wszystko w normie, bo zawsze tak to wyglądało. Uśmiech na twarzy i zaskoczenie, bo nie poczułem tego nurkowania praktycznie w ogóle, tak jakbym zanurzył się w basenie, czyli był to dobry prognostyk przed następnym treningiem. Następnie wykonałem 4 nurkowania FRC z zakresu 21 do 29 m, cały czas mając na myśli swoje płuca i adaptację. Był to ostatni bo trzeci z rzędu dzień treningowy, jutro czekał nas off, zatem udaliśmy się na nasz mały wrak w Dahab, pozostałość po sensacyjnym sztormie jaki nawiedził tą okolicę minionej wiosny.
Po dniu przerwy, 25 sierpnia udaliśmy się do Blue Hole i postanowiłem zmierzyć się z 60 m (2:11). Po rozgrzewce, ok. 20 min przerwy, tak żeby przywrócić prawidłowe poziomy CO2 w organizmie i byłem gotów. To nurkowanie również zakończyło się sukcesem. Następnie moja rutyna, czyli 3 nurkowania FRC odpowiednio na 30, 34 i 22 m. Wieczorem odbyłem wyczekiwaną podróż na lotnisko w Sharm, żeby odebrać moją Olę, która miała mi towarzyszyć przez 3 tygodnie :-).
Kolejny dzień, kolejne wyzwanie: 26 sierpień to próba na 70 m (2:33). Pamiętałem, że w ubiegłym roku, najgłębiej bez pakowania zszedłem na 64 m, postanowiłem więc powoli rozpocząć tą praktykę. Wziąłem 3 packi i osiągnąłem zamierzoną głębokość bez problemu, jednak mouthfill był w tym miejscu skończony. Nabrałem powietrza w policzki ok. 24 m, trochę przełknąłem do żołądka, więc wszystko jak zwykle. Gdybym tylko umiał zwalczyć to przełykanie. Borykałem się z tym problemem od ubiegłego roku, wciąż nie wiem czy to wina wody opływającej moją twarz, woda w fluid googlach pobudzająca receptory, czy może niedostateczna koncentracja? No nic, problem nie był duży, to tylko detal, z którym prędzej czy później będę musiał sobie poradzić. Dalej tego dnia wykonałem 3 nurkowania FRC, odpowiednio na 40 m (1:56), 25 m, 25 m. Za każdym razem biorę mouthfill na 10 m i o dziwo nigdy go nie gubię ani nie przełykam, może dlatego ta forma nurkowania odpowiada mi najbardziej 🙂 Po treningu udaliśmy się na małe nurkowanie w El Bells obok Blue Hole, ciekawa konstrukcja rafy z „małym archem” na 25m.
W ostatni dzień treningu postanowiłem ruszyć temat CNF’a. Wziąłem 4 packi i doleciałem do końca liny na 56m (2:36). Tlen w porządku, poczułem wazokonstrykcję. Nie przejmowałem się tym, gdyż to jest specyfika nurkowania bez płetw, silny odruch nurkowy. Na zakończenie zrobiłem 38 m FRC. Kolejny dzień off’a spędziliśmy z Olą na snorkelingu, jak z resztą popołudnia po treningach. Pokazałem jej prawidłową technikę w płetwach i nauczyłem duck dive’a.
29 sierpnia dołożyłem kolejne 10 m i zanurkowałem na 80 m (2:58), wziąłem 10 packów czyli ok 1/5 mojego maksimum. Nurkowanie było dość łatwe i nie odczułem większej różnicy w porównaniu z 70 m, jednak i tym razem moutfill nie wystarczyłby na więcej. Wykonałem jeszcze dwa nurkowania FRC, pierwsze na 36 m, a kolejne na 50 m (2:18). Tym samym prawie zrównałem swój PB (51 m) w nurkowaniu FRC z ubiegłego roku. Wieczorem byłem zmęczony tym treningiem, uznałem, że od teraz będę robił tylko nurkowanie rozgrzewkowe i 1 maksymalna próbę. Nie miałem już więcej obaw o swoją adaptację płuc, 50 m na pasywnym wydechu to już było wystarczająco głęboko, żeby spokojnie nurkować dalej. Z jednej strony było mi bardzo szkoda, że muszę przestać, specyfika tego nurkowania sprawia, iż jest ono bardzo przyjemne ale i wyczerpujące: pasywny wydech, duck dive, 1-2 podciągnięcia w dół i freefall, mouthfill na 10 m, żadnych skurczy przez co wyrównanie ciśnienia jest bardzo łatwe, długi lot, turn, powolna wspinaczka na górę, również bez odczuwalnych skurczy (jest to wynik bardzo małej zawartości CO2, przez to, że nie jesteśmy pływalni, nie wykonujemy praktycznie żadnej pracy w drodze na dół), pojawiają się może na ostatnich 15-20 m przed wynurzeniem, ale i tak ich nie odczuwam, dzieję się to gdzieś poza świadomością. Wiedziałem więc, że nie podołam na dłuższą metę maksymalnego nurkowania, a później tak głębokich FRC. Z drugiej strony jest to dla mnie taki temat pozostawiony na później, chciałbym kiedyś mieć możliwość treningu, powiedzmy cały miesiąc, bez żadnych zawodów, tak żebym mógł się skupić tylko na FRC i sprawdzić jak głęboko mogę zejść. No ale kto w dzisiejszych czasach może sobie na to pozwolić, może jedynie Will w swoim domu na Bahamach 🙂
30 sierpnia próbowałem 63 m CNF z 15 packami, jako, że było to już stosunkowo głęboko, postanowiłem nurki CNF wykonywać bez warmupa, czułem się pewniej bo wiem, że wtedy mam o wiele większe możliwości. Jednak to nurkowanie nie należało do najlepszych, brak rozgrzewki spowodował przyjście skurczy nieco prędzej niż zwykle, zbyt szybko zacząłem freefall, spadałem ciągle korygując pozycję, byłem trochę przemęczony i źle się czułem tego dnia pod wodą, postanowiłem, że nie ma co szarżować i zawróciłem na 50 m. Nic na siłę, czasem jest taki dzień i trzeba to zaakceptować.
Kolejnego dnia czyli 31 sierpnia, nie miała sensu kolejna próba w CNF, dlatego postanowiłem dalej trenować CWT, bo to był priorytet w tym roku. 17 packów, 1 warmup i 86,5 m (3:11) stało się faktem. Po drodze dwa razy przełknąłem małą część mouthfilla, lecz koncentrowałem się na tym co zostało i wystarczyło. Do tego nurkowania zmieniłem swoje alarmy, freefall dalej od 22 m, ok. 24m pierwszy mouthfill, następnie alarm się ponawia 5 m głębiej więc znów dopełniam policzki, po czym ostatni raz słyszę alarm na 34 m i po raz trzeci – ostatni nabieram maksymalną ilość powietrza w usta, teraz pozostał tylko długi lot. Na dole poczułem lekki niepokój o moją drogę powrotną (silna wazokonstrykcja w nogach), lecz okazało się to zupełnie bezpodstawne, gdyż bez problemu dopłynąłem na górę. Byłem bardzo szczęśliwy gdyż zaledwie po 10 dniach i tak długiej przerwie, namacalnie zbliżyłem się do swojego PB i to pakując połowę mniej niż zwykle.
Postanowiliśmy to uczcić razem z Olą i następnego dnia wynajęliśmy motor na cały dzień. Zjeździliśmy Dahab, pustynie wokół, wzdłuż i wszerz, wdrapaliśmy się na małe pasmo górskie z pięknym widokiem na cały Dahab, swoją drogą jazda po piasku wyciąga wszystkie poty. Wieczorem byłem wykończony, nie miałem nawet siły jeść, zatem off, tak naprawdę nie był offem :-), wczesna wizyta w łóżku była bardzo wskazana.
Następnego dnia długo się wahałem, ale postanowiłem zanurkować na 62 m (2:57) w CNF z 17 packami. Płynąłem zbyt wolno w dół, miałem trochę zły freefall, jednak doleciałem do talerzyka bez problemu i w drodze powrotnej czułem się bardzo mocno, to był dobry prognostyk, znaczyło to, że mój limit jest dużo głębiej.
3 września, to próba na 90 m z 22 packami. Jednak źle wziąłem mouthfill i nie byłem na nim skupiony, w efekcie zawróciłem na 74 m (2:55). Kolejny dzień to kolejna próba na 90 m z 22 packami i znów turn early na 81 m (3:03). Dobrze się czułem, chyba jednak za późno próbowałem dopełnić mouthfilla (ok. 38 m), następnie trochę powietrza przełknąłem, a w drodze na górę moje nogi były dość zmęczone. Dobrze, że następny dzień to off.
6 września, do trzech razy sztuka no i w końcu się udało. 90 m (3:37) z 26 packami i to talerzyk mnie zatrzymał. Mimo ogromnego czasu nurkowania, na powierzchni byłem bardzo trzeźwy, co mnie bardzo cieszyło. 7 września zanurkowałem na 70 m (3:24) w CNF z 26 packami. Znów, mocne zakwaszenie mięśni i czystość umysłu na powierzchni, jak ja lubię to uczucie!!! 8 wrzesień to próba na 92 m, 26 packów, jednak zawracam ok. 85 m (3:37). Byłem dość zmęczony, przełknąłem mouthfilla parę razy, na górę wróciłem free immersion bo stwierdziłem, że nie ma co męczyć nóg. Wieczorem prosto z Blue Hole udaliśmy się z Olą do Ras Abu Galum, małej wioski Beduinów oddalonej od Nas ok. 1,5 h pieszo. Tradycyjnie przyrządzona kolacja, rozmowy do późna, spanie na plaży, pobudka wraz ze wschodem słońca, piękne rafy to tylko wielki skrót z tej wyprawy.
Następnego dnia wróciliśmy pieszo do Blue Hole i muszę przyznać, byłem wykończony. Jednak mój przyjaciel Aleix wyjeżdżał tego dnia do domu i chciał odbyć ostatni trening, zatem zgodziłem się zrobić safety i muszę przyznać, że nigdy nurkowanie na 25 m nie było tak trudne. Kolejny dzień to kolejny off i na kolejny trening wybrałem się 11 września. Lina na dnie Blue Hole, 92 m, 27 packs, iii…. turn early na 88 m (3:43), powrót po linie czyli FIM. Do tego nurkowania bardzo się zrelaksowałem, udało mi się nie przełknąć powietrza, jednak zbyt późno próbowałem dobrać powietrza i jakaś część została zassana do płuc.
12 wrzesień to moje najgorsze nurkowanie w życiu. Próba na 92 m, 30 packów i turn na 69 m (3:03). Tego dnia fale były ogromne, nie mogłem się w ogóle zrelaksować. Nauczyłem się leżeć na plecach przed nurkowaniem, także byłem podatny na gorsze warunki. Woda cały czas zalewała moje drogi oddechowe, myślę sobie, tak to się nie da przygotować przed nurkowaniem. Byłem sfrustrowany, nie tym, że mi nie wyszło, ale tym, że jak się trafi taki dzień na zawodach, można być świetnie wytrenowanym, ale brak możliwości przeprowadzenia prawidłowego, zrelaksowanego breath-upa zniszczy całe nurkowanie. Tak się przyzwyczaiłem do leżenia na plecach przed startem, że nie bardzo widziałem inna alternatywę, jednak coś musiałem zmienić.
Na ratunek następnego dnia przylecieli Warszawiacy, Ola i Michał wraz ze swoimi „noodlami”. Była to alternatywa i dość szybko przestawiłem się na nurkowanie z pozycji „stojącej”. 13 wrzesień dopada mnie klątwa faraona, jednak w porę wzięte leki, zahamowały postęp choroby i następnego dnia mogę nurkować. 14 wrzesień, pora na CNF, 75 m (3:32) – 30 packs, po prostu piękne nurkowanie, uśmiech z mojej twarzy nie mógł zejść przez cały dzień. 15 września 92 m, 30 packs, i turn na 84 m (3:19), zła pozycja we freefallu i znów ten przełknięty mouthfill. Tego dnia musiałem też pożegnać się z Olą, bo jej 3 tygodniowy pobyt dobiegł końca, jaka szkoda, że nie mogła mi towarzyszyć przez całą podróż. Była bardzo zadowolona z wakacji, ciekawa moich praktyk podwodnych, sama parę razy dołączyła do mnie po treningu. Po dość krótkich i treściwych wskazówkach, wyjechała z Dahab zaliczając 20 m. Byłem tym bardzo zaskoczony i jednocześnie szczęśliwy, że teraz chodź jedna osoba z bliskiego mi kręgu rozumie co czuję podczas nurkowania i że to jest naprawdę dla każdego.
Kolejny dzień to udane nurkowanie na 92 m (3:34) z 30 packami. Mouthfill ostatni raz wziąłem dokładnie po depth alarmie na 34 m i już nie dopełniałem później, dobry freefall, koncentracja no i smycz mnie zatrzymała…damn 🙂 Tego dnia zacząłem też używać czystego tlenu po nurkowaniu do dekompresji i szybszej regeneracji organizmu. 17 wrzesień to dzień przerwy. Następnego dnia daję szansę zaniedbanemu CNF’owi. Próba 80 m, 32 packi bez warmupa zakończona Turnem na 70 m (3:00). Wczesne kontrakcje, spowodowały, że nie mogłem wziąć odpowiedniego mouthfilla i musiałem zawrócić wcześniej. Odkryłem, że popełniłem błąd w przygotowaniu. Porcja ryżu rano i carbo zaraz przed nurkowaniem to nie był dobry pomysł, potrawa nie zdążyła się dobrze strawić a dodatkowo carbo zmieniło poziom PH w krwi co przełożyło się na wcześniejsze niż zwykle kontrakcje. Lekcja przyjęta.
19 września, cel 92 m, 32 packi i znów turn early na 84 m. Poszedłem dość przybity oddychać tlenem. Miałem straszny mętlik w głowie, wiedziałem, że moje nurkowania na 90 m są dość nieregularne, a do zawodów pozostał tylko tydzień. Wiedziałem, że tą drogą na pewno nie zrobię upragnionych 100 m, wciąż miałem ten sam problem, przełykanie części mouthfilla do żołądka. Cztery ostatnie treningi to było zbyt mało, żeby zrobić stabilny postęp 10 m i umieć to powtórzyć wielokrotnie, potrzebny był przełom. W ubiegłym roku, nauczyłem się nabierać naprawdę dużego mouthfilla poprzez odgięcie głowy do góry, w ten sposób miałem extra powietrze w gardle. Sposób w jaki to robiłem wyglądał następująco, 24 m, odgięcie głowy, nabranie powietrza, następnie 28-29 m powtarzam procedurę, następnie ok. 34m po raz kolejny powtarzam procedurę. W efekcie zawsze pomiędzy 24-40 m coś szło źle i przełykałem powietrze. Może przez fakt, że zbyt długo miałem wysokie ciśnienie w ustach, przez co automatycznie tworzyło się uczucie/potrzeba przełknięcia? Może byłem skupiony na zbyt wielu rzeczach na raz, przez co na ułamek sekundy traciłem koncentrację i przełykałem? Wiedziałem też, że nie pakuję powietrza do maksimum, 32 packi a 45-50 (moje pewne maksimum przy którym wiem, że nie doświadczę packing blackout) też dawało mi pewną rezerwę. Postanowiłem zmienić dwie rzeczy, zacząć pakować do maksimum. Do ok. 40 m wyrównywać ciśnienie zwykłym frenzlem, a pomiedzy 40-50 m dopełnić 3x usta jednak bez zbytniego odginania głowy. Dzięki pełnemu pakowaniu na tej głębokości wciąż mam dostęp do powietrza z płuc bez reverse packingu. 20 wrzesień, dokładnie 1 tydzień przed Triple Depth, z nowa metodą próbuję szczęścia. Zawody tuż tuż, zatem postanawiam wykonać moje pierwsze pełne nurkowanie FIM w tym roku, dla mnie to najłatwiejsza dyscyplina zatem nie mam obaw o głębokość. Ustawiam boję najbliżej rafy jak mogę, tak żeby być w najgłębszym możliwym punkcie Blue Hole. Dno jest tak skonstruowane, że opada w stronę „Archa”. I tak np. 20 m od Archa mamy głębokość 70-75 m a przy samym Archu 90-95 m. Spuszczam linę na samo dno, tak żeby ciężar dotykał dna, dzięki temu podczas wynurzania, gdy będę się podciągał ciężar nie będzie obciążał boi, ta z kolei nie będzie się zanurzać a ja zaoszczędzę sił unikając jałowych podciągnięć. Wszystko gotowe, mogę nurkować. Ku mojej radości nowa metoda przyniosła pożądany efekt. Ostatni mouthfill ok. 50 m zaprowadził mnie na ok. 95 m (4:00) bez problemu. Dotknąłem dna, wziąłem w garść parę muszelek i udałem się na górę. Po nurkowaniu byłem bardzo szczęśliwy, rzutem na taśmę wszystko zadziałało, wiedziałem, że mam teraz technikę, która zaprowadzi mnie na 100 m, i że fizycznie mogę to zrobić, w końcu właśnie wróciłem z 95 podciągając się na linie i trzymając w jednej ręce pamiątkę z dna Blue Hole :-). Jedyne nad czym się zastanawiałem to czy mój dzisiejszy sukces i wiara w nową metodę to przypadkowy sukces, czy faktyczny przełom, no cóż, kolejne nurkowania to zweryfikują.
21 wrzesień to dzień przerwy. 22 września to udana próba w CWT na 92,2 m (3:24) – dno tego dnia – z ok. 42 packami (max tego dnia), z zapasem na wyrównanie do 100 m na pewno. Zatem wiedziałem, że metoda działa, teraz trzeba się tylko na tym skoncentrować i musi się udać. 23 września przeprowadziłem ostatnie nurkowanie CNF na głębokość 80 m (3:47) z 45 packami. To było jedno z moich najpiękniejszych zanurzeń w życiu, ależ ja się dobrze czułem, 80 m to był mój cel jaki sobie założyłem w poprzednim roku i go spełniłem, teraz została tylko 100tka. Na 24 września przypadał ostatni trening przed Triple Depth.
Postanowiliśmy grupą 6 osobową wybrać się do Sharm, zobaczyć jak wygląda platforma no i co najważniejsze, jak się nurkuje na otwartym morzu, gdzie jest się wystawionym na działanie prądów, fal itp. Trening ten miał o tyle ogromne dla mnie znaczenie, iż mogłem pójść na całość, nie było limitu głębokości, nurkowaliśmy przy użyciu oficjalnej platformy zatwierdzonej na stałe, więc mieliśmy do dyspozycji pełen system bezpieczeństwa. Trening rozpoczęliśmy o godzinie 14. Postanowiłem zrobić setkę, jak nie teraz to kiedy, pomyślałem. Moje nurkowanie przypadało jako pierwsze. Był dość silny prąd boczny za sprawą którego lina była dość wygięta, a na dodatek pod platforma zastaliśmy ogromną Barrakudę (ok. 1,5 m długości). O ile cieszyliśmy się, że w końcu zobaczyliśmy większą rybę, to Barrakudy mają to do siebie, że gdy występują pojedyńczo, mogą zachowywać się agresywnie. Zatem przed swoim nurkowaniem musiałem sobie poradzić z dwoma dość stresującymi czynnikami, co mnie jednak nie martwiło, bo wiedziałem, że to świetny trening mentalny przed zawodami. Przeprowadziłem jedną rozgrzewkę, standardowo 25 m FRC i czułem się wyśmienicie. Jako, że wynajęcie platformy było dość drogie, musieliśmy się uwijać dość szybko, zatem po 15 min od rozgrzewki przypadało na mój OT. Zdążyłem się zrelaksować, dopakowałem do pełna (ok. 45 packów) i powędrowałem spokojnie w dół. Mouthfill pomiędzy 40-50 m i prawie 80 m free fallu. Osiągnąłem dno bez problemu, na 30 m czekał na mnie Emero, jeszcze parę pociągnięć i znalazłem się na powierzchni. Po dwóch wdechach z kompresją powietrza wpadłem w szał radości i zacząłem podciągać się na linie. To był ten dzień, osiągnąłem swoje pierwsze 100 m!! Ponadto czułem, że może nie w tym roku, bo nie ma czasu na głębsze próby, ale na pewno zejdę jeszcze głębiej. Po wyjściu z wody Marco uświadomił Nas, że owa Barrakuda, która tak nas wystraszyła, praktycznie mieszka pod platformą i nie ma się nią co przejmować.
Kolejne dwa dni przypadły na odpoczynek przed zawodami, potrzebowałem go, jednak następnego dnia, daliśmy się namówić naszej znajomej z drużyny Aurore, na parę krótkich filmików do reportażu, który postara się zmontować po powrocie do domu. W rezultacie dzień może i odbył się bez głębszych prób, ale parę godzin w wodzie nie można uznać za odpoczynek. 26 września to dzień faktycznego odpoczynku i deklaracji FIM, oczywiście zadeklarowałem 100 m, jakże mógłbym inaczej, zrobiłem praktycznie wszystko w przygotowaniach, więc trzeba spróbować.
Relacja pierwotnie opublikowana 11.10.2010 roku na stronie www.freediving.com.pl
Cześć II: http://freedivingpoland.org.pl/?sermons=moja-droga-do-setki-czesc-ii