pynio
Członek
Post count: 72
#8293 |

Obiecałem, więc jest. Dalsza część historii.
Nie wiem od czego zacząć, zacznę więc od początku ;).

16.09.2008 – Przyjęcie do szpitala, dzień przed operacją.

Powinniście się przyzwyczaić. Miły uśmiech, pewna doza „zdecydowania” i… łóżko na 8 piętrze otrzymałem w około 15 minut po przekroczeniu progu szpitala. Tyle zajęło załatwianie papierkologii.
W zasadzie pierwszy dzień przebiegł na oczekiwaniu, konsultacji z moim doktorem itp. Po pierwszej operacji wyrobiłem w sobie umiejętność by to oczekiwanie nie było okraszone nerwami, stresem i myśleniem o dniu następnym. Nawiasem mówiąc ładna pościel w szpitalu, kolorowa i wogóle „FUN” 🙂

17.09.2008 – Operacja

Niestety mój najbardziej oczekiwany moment czyli pastylka „głupi jaś” spalił na panewce. Ostatnio było rewelacyjnie, zabawa, śpiewy, wjazd jako gwiazdor na salkę zabiegową na oddziale. Tym razem o godzinie 11.00 dobiegł mnie krzyk – „GDZIE JEST PAN MARCIN?”. Dostałem do łapy pastylkę, wesołe żółte wdzianko (teraz do zabiego przystępujesz w samych majtkach i tych kreacjach). Nie zdążyłem dobrze przełknąć, nie mówiąc o rozebraniu się, a już czekało na mnie łóżko na kółkach. Tutaj moment bardzo nieprzyjemny – z powodu konieczności „obkurczenia” wnętrznośći nosa wpakowano mi w każdą dziurke nosa około 20-25 cm paski bandażu nasączonego adrenaliną i czymś co w smaku przypominało miętową gumę do żucia orbit (środek znieczulający?). Myślałem, że „zjadę” jak zobaczyłem, że to całe wlazło do nosa. Zdążyłem jeszcze zakrzyknąć, że na operację jedzie seksy Marcin (czyżby pastylka jednak działała w minutę? 😉 )…
Szybki zjazd na piętro „0” gdzie jest OIOM, sale operacyjne- tam tym razem odbywała się operacja ze względu na używany sprzęt – endoskop. Niestety było trochę stresu – wszystko do mnie docierało ze względu na bardzo późno podaną pastylkę. Przywitała się ze mna przemiła Pani anestezjolog, wenflonik, znowu przyspieszony wjazd na salę operacyjną, krótka rozmowa i…
END OF PART 1